Uncategorized
„Przez życie iść z muzyką“ – czy Wy też to znacie?
To momenty, kiedy muzyka potrafi wyrazić wszystko, czego Ty słowami już nie umiesz przekazać. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze w życiu towarzyszyły mi różne melodie i piosenki. Od najmłodszych lat muzyka budziła we mnie rozmaite odczucia. Na samym początku były to piosenki dziecięce, śpiewane wspólnie w przedszkolu, a w późniejszym okresie w szkole. Niektóre z nich bardzo dobrze pamiętam do dziś.
Telewizja i radio to były jedyne źródła muzyki, które pozwalały odkryć i posłuchać czegoś innego, nowego. Kiedy miałam 12 lat i powoli wchodziłam w świat dorosłych, mój tata kupił radio tranzystorowe Kasprzaka. Uprosiłam go wtedy dodatkowo o słuchawki. I tak zaczęła się moja prawdziwa przygoda z muzyką. „Kasprzak” od tamtej pory grał bez przerwy. Jedynie w szkole zastępowałam go Walkmanem.
O płytach analogowych nic nie napiszę, bo ich nie odtwarzałam. Na tamten moment nie miałam takich możliwości. Wieczory płytowe z dwójką to był święty czas dla mnie i dobrej muzyki. Zamykałam się w swoim pokoju i nagrywałam wszystko, co było w programie.
Kasety magnetofonowe zaczynały już pomału wydawać dodatkowe dźwięki przy odtwarzaniu.
Około roku 1987 na ryneczkach w Polsce zaczęły pokazywać się kasety magnetofonowe z muzyką polską, jak i zagraniczną. Całe swoje kieszonkowe potrafiłam wydać tylko na to.
Piosenka potrafi wyrazić każde uczucie: lęk, miłość, gniew, radość i szczęście. Nawet śmierć, smutek czy przemijanie mają swoje specjalne nuty. Muzyka to lek bez recepty, który działa na wszystko. Kiedy jesteś szczęśliwy – cieszysz się muzyką, a kiedy jesteś smutny – słuchasz jej słów, nie raz odnajdując się w tekstach swoich ulubionych piosenek.
Każdego dnia doznaje magii muzyki na nowo. Czasami mam wrażenie, że ten sam utwór, ale słuchany w różnych okolicznościach brzmi inaczej.
Około roku 1990 nadeszła nowa era, jeśli chodzi o odtwarzanie muzyki.
Gdy na rynku ukazały się płyty CD, wydawało mi się to równoznaczne z lądowaniem na księżycu. Na osiemnastkę dostałam od rodziców wieżę. I od tej pory moje życie muzyczne nabrało zupełnie innych, cyfrowych, wymiarów.
Brzmienie było tak niesamowite przy odtwarzaniu płyt CD, że mój poczciwy „Kasprzak” przeszedł od razu na wcześniejszą emeryturę. Pięć lat później doszedł jeszcze minidysk, ale najwyraźniej nie udało mu się przebić na tle innych sprzętów pełnych możliwości. Minidysk był jednak genialny, bo można było nagrywać i kasować na nim jak na kasecie. Świat muzyki został całkowicie zdigitalizowany.
Z jednej strony to bardzo upraszcza życie, bo w parę sekund mamy dostęp do każdej melodii.
Jednak ja bardzo miło wspominam „stare“ czasy i piosenki, które były hitami w tamtym okresie. Okresie mojej młodości. Bo cała muzyczna magia polega na tym, że każda piosenka budzi jakieś wspomnienia lub przywołuje miłe chwile w życiu. CDN